Przekaż 1,5% podatku na pomoc dzieciom
Fundacja Kawałek Nieba Fundacja Kawałek Nieba
KRS 0000382243

MODLITWA ABY NASZA UKOCHANA HANIA POKONAŁA RAKA

MODLITWA ABY NASZA UKOCHANA HANIA POKONAŁA RAKA

 

 

Nie ma takich słów które mogłyby wyrazić ból po stracie ukochanego dziecka. Hania odeszła… Pozostanie na zawsze w sercach tych, którzy tak bardzo ją kochają i w chwilach spędzonych razem, które nigdy nie zostaną odebrane… Dziękujemy wszystkim za pomoc w jej leczeniu

Historia Hani:

Każdego dnia siedząc przy łóżku szpitalnym mojego dziecka nie wierzę, że tu jesteśmy i z taka poważna chorobą musimy walczyć. Nasza historia rozpoczęła się tak niewinnie, nikt z nas w życiu nie przypuszczał, że to może trafić się akurat nam, dlaczego..? nikt nie jest w stanie odpowiedzieć nam na to pytanie. Hania ma 16 miesięcy i stwierdzono u niej raka splotu naczyniowego CPC brodawczak.

Nasz dramat rozpoczął się 26 listopada. Hania, która zawsze była żywym dzieckiem z dnia na dzień ginęła w oczach. Wszystko rozpoczęło się od zwykłej infekcji. Hania zaczęła chodzić do żłobka więc rozpoczęły się infekcje katar kaszel, od września tak naprawdę tylko 2 tygodnie Hania siedziała w żłobku, bo ciągle coś łapała. Następnie mieliśmy mieć szczepienie, więc zostawiałam Hanię w domu. Po szczepieniu znowu wdarły się infekcje, katar i kaszel, które się ciągnęły, dlatego też dostaliśmy antybiotyk i od tego momentu zauważyliśmy coś niepokojącego. Hania po wybraniu antybiotyku nie miała kaszlu ani kataru, ale zdarzało się, że z rana wymiotowała śliną, z dnia na dzień robiła się coraz słabsza. Idąc do lekarza osłuchowo była czysta, brak jakichkolwiek dolegliwości, wszyscy lekarze u których byliśmy, a było ich wielu, stwierdzili że to ząbkowanie, a jeśli nie będzie poprawy mieliśmy zrobić morfologię, CRP.

Poprawy nie było, więc zrobiliśmy badania w których wszytko wyszło w normie, nie można było się do niczego przyczepić. Kolejny raz wzywając lekarza do domu usłyszałam, dajcie spokój Hance, wyniki w normie obserwujemy, proszę dać jej z 4 dni. Hania, kiedy dostawa leki przeciwbólowe, wracała do siebie, nic nie wskazywało na to, że z tak poważną chorobą mamy do czynienia. Kolejne dni mijały, a z Hanią było gorzej. Nie chciała jeść, rano nie wstawała, ciągle chciała być noszona na rączkach.

Pojechaliśmy z Hania do szpitala opowiadając na SOR, że dziecko leci nam przez ręce, nie chce jeść, jest takie pobudzone, płaczliwe, nie ma gorączki, ale nie ma też siły. Skierowani nas na odział pediatryczny diagnoza – niepokój. Pani doktor patrzyła na Hanie i widziała w jakim jest stanie, pobrała wszystkie wyniki badań i powiedziała czekamy. W między czasie Hania dostała czopek przeciwbólowy, po którym znowu ożyła, zaczęła jeść, chodzić, być aktywna jakby nigdy nic jej nie było. Weszła do nas wtedy pani doktor i patrząc na mnie mówi, to chyba ząbkowanie, bo wyniki badań w normie, ale my znowu mówiliśmy, że coś jest nie tak. Zrobili Hani posiew moczu, badania kału i USG. Następnego dnia lekarze stwierdzili, że Hani nic nie jest, i powiedzieli, że lepiej niech idzie do domu, bo panuje rota wirus i jeszcze coś złapie. Mówiliśmy, że Hania wcale nie czuje się lepiej. Wierci się w nocy i kręci, tylko po lekach przeciwbólowych wraca do siebie. U lekarza nastąpiła cisza po której otrzymałam wypis, diagnoza – zapalenie gardła, dziecko zdrowe.

Wróciliśmy do domu gdzie cały czas widziałam, że Hani coś dolega. Zaczęliśmy szukać innych pediatrów. Pojechaliśmy z polecenia do innej pani doktor. Hania już jadąc ciągle leżąca na moich rekach. Po badaniu pani doktor stwierdziła, że nie widzi u Hani nic niepokojąc ego, nawet jak powiedzieliśmy, że od teraz ma jeszcze sztywny kark, to stwierdziła, że neurologicznie jest dobrze, jedynie powiedziała, że uszy trochę ją niepokoją, bo ma zapchane woskowiną, i powinniśmy pojechać jeszcze do laryngologa. Podejrzewała również, że mogą to skutki po szczepieniu. Pojechaliśmy do laryngologa który stwierdził, że to nie ma nic wspólnego z uszami ale też podjął temat że może to po szczepieniu, i wysłał nas do kolejnego lekarza, od którego tym razem otrzymaliśmy leki homeopatyczne, które miały nam pomóc, i mnóstwo innych witamin i kropelek na pracę mózgu.

Wróciliśmy do domu gdzie Hania ciągle była leżąca. Zaczęliśmy dawać jej te przepisane leki, ale widać było, że jej stan jest coraz gorszy. Po kolejnej nieprzespanej nocy stwierdziliśmy, że jedziemy do szpitala, tym razem na
Neurologię. Poprosiłam lekarza rodzinnego o skierowanie, żeby nie czekać znów na SOR. W szpitalu usłyszeliśmy, że to może być zapalenie opon mózgowych i trafiliśmy na neurologię. Tutaj nareszcie zajęli się Hanią od razu. Mierzenie główki,badania i tomografia głowy.Po badaniu pani doktor była bardzo zdenerwowana. Widziałam w jej oczach, że coś jest nie tak. Mówiła że musimy poczekać, radiolog opisze obraz i zaraz do państwa wrócę. Ten czas to była wieczność, ale w końcu pani przyszła, i oznajmiła – proszę państwa, to niestety jest nowotwór, brodawczak, i trzeba go szybko operować, już zamówiłam dla państwa karetkę, która zawiezie was do Warszawy do Centrum Zdrowia Dziecka. Gdy to usłyszałam serce mi stanęło, nie mogło do mnie dojść, że moje dziecko, moja Hania, ma guza, i jej stan jest tak bardzo ciężki.

Karetka przywiozła nas do Centrum, zostaliśmy przyjęte na odział neurochirurgi. Lekarz poprosił nas do siebie I powiedział – to proszę państwa wiecie z czym do nas przyjechaliście. To jest rak brodawczak, trzeba będzie go operować, oby tylko nie był złośliwy. Prawdopodobnie operacja odbędzie się w przyszłym tygodniu. Wróciliśmy do pokoju, patrzyłam na moją Hanię, i nie mogłam uwierzyć co ja tutaj robię, dlaczego, dlaczego my tutaj jesteśmy. Moja Hania która nigdy nie miała żadnych dolegliwości, rozwijała się prawidłowo, a tu nagle, przez parę dni dziecko w tak ciężkim stanie znalazło się w Warszawie. Hania na oddziale dostała ataku, płyny które się zbierały w głowie nie miały już miejsca na ujście i doszło do ataku. Wyglądało to jak atak padaczki. Hanię wykręcało w różne strony, główkę mocno odchylała do tyłu, oczy odwracały się do góry. Widok był koszmarny, nie wiedziałam co się dzieje, i jak jej pomóc.

Lekarze zabrali ją na stół operacyjny, gdzie założono jej dren,który musiał odprowadza ten płyn za którego nadprodukcję odpowiadał guz. Hania po nocy spędzonej na OIOM wróciła do mnie. Lekarz stwierdził, że operacja usunięcia guza będzie jednak następnego dnia, i tak też było. Znowu jadąc na blok operacyjny serce mi pękało i kiedy zabierali Hanię łzy leciały mi po policzkach, ale ciągle mówiłam Haniu walcz, nie poddawaj się, mama z tatą czekają na ciebie przed blokiem operacyjnym.

Operacja się udała, obyło się bez komplikacji. Pan doktor powiedział, że guz został usunięty w całości ale przed operacją Hania miała robiony rezonans z którego wynika, że jest rozsiew. Czekamy teraz na wynik histopatologiczny. Idąc na OIOM, gdzie mogliśmy ją zobaczyć, łzy nam płynęły po twarzy. Byliśmy wściekli, że nas to
spotkało, krzyczeliśmy, płakaliśmy, nasze życie wówczas runęło. Płacz, złość i niemoc, które nas ogarnęły były nie do zniesienia. Pytaliśmy siebie, co my takiego w życiu złego zrobiliśmy, że spotkało nas coś takiego….

Wchodząc na OIOM zobaczyłam tą moją małą perełkę, jak tak słodko śpi, i mimo tylu znieczuleń i operacji ona walczy, i jest bardzo silna. Podjęliśmy walkę, stwierdziliśmy że jeśli ona jest tak silna, my też musimy być. Po operacji wróciliśmy na neurochirurgię, gdzie czekała nas jeszcze jedna operacja założenia zastawki. Przyszedł do nas pan doktor i powiedział, że będziemy wstawiać zastawkę następnego dnia, i że jest wynik histopatologiczny i jest to niestety rak splotu naczyniowego, złośliwy, w najgorszej postaci. Boże, ręce nam opadły, pojawiły się łzy, serce rozleciało się na kawałki. Teraz tylko chemia może nam pomóc.

Wróciliśmy do Hani patrząc na nią, i na jej cierpienie, bo miała jeszcze ataki i znowu ją wyginało w różne strony. Poczuliśmy niemoc i brak chęci na życie. Nawet leki przeciwbólowe nie pomagały, Hania tak cierpiała, a my mieliśmy założone ręce. Dzień po założeniu zastawki Hania dostała temperatury, badania krwi wyszły źle, Hani spuchły nóżki, trzeba było przetaczać jej krew. Mój mały aniołek, a taki biedny i zmęczony tym wszystkim, co dzieje się wokół niej. Każda noc Hani była bardzo ciężka. Hania wierciła się, kręciła, wyginało ją, płakała i nie mogła zasnąć, a leki przeciwbólowe działały tylko przez godzinę. Wiedzieliśmy, że teraz tylko chemia może jej pomóc.

Trafiliśmy na oddział onkologii. Tutaj Hania otrzymała morfinę, i dzięki niej poczuła się lepiej. Nie miała ataków, uspokoiła się, rozpoczęliśmy walkę o jej życie. Nasza pani doktor powiedziała, że to bardzo rzadki przypadek, bardzo trudny, ale dała nam nadzieję i wiarę, że mamy szansę go pokonać. Hania, ta dzielna Hania już tyle przeszła, tyle pokonała, więc jeśli Bóg nam pomoże, to pokona tą chorobę, dlatego też bardzo proszę Was wszystkich o pomoc dla mojej Hani, przede wszystkim o modlitwę o cud, i o wsparcie finansowe, które pozwoli nam na walkę z tą straszną chorobą.

 

 

pat0 Informacje_dot._zbiórek: https://www.kawalek-nieba.pl/informacje_reg/
Podaruj Kawałek Nieba...