ABYM MOGŁA ŻYĆ DLA MOJEGO SYNKA…
Nie ma takich słów, które wyrażą ból tego co się stało: mimo długiej walki Dorota odeszła. Pozostanie na zawsze w serach tych, którzy ją tak bardzo kochają. Dziękujemy wszystkim za pomoc w jej leczeniu. Dzięki Wam była dłużej razem z ukochanym synkiem i mężem.
Historia Doroty:
Nigdy nie myślałam, że najpiękniejszy czas w moim życiu czyli przyjście na świat synka zmieni się w koszmar i łzy…
Chciałam stworzyć mojemu dziecku dom i warunki do życia, jakich w swoim dzieciństwie i młodości nie miałam. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, której los nie oszczędzał. Gdy miałam 5 lat zmarł nasz tato, schorowana mama została sama z ósemką dzieci w wieku szkolnym. Nie będę się rozpisywać jak wyglądało nasze życie – bieda i nic więcej. Dlatego chciałam dać mojemu synkowi wszystko, czego sama nie miałam – normalne warunki do życia i nauki.
Ciężko pracowałam na to, żeby stworzyć normalny dom. Paradoksalnie dziś już wiem czego będzie mu zawsze brakować – najważniejszej osoby w życiu dziecka czyli matki. W późnym wieku wyszłam za mąż. Po dwóch latach urodził się Dawid. Najpiękniejszy czas mojego życia niestety nie trwał długo. W kwietniu 2016r w wieku 36 lat zaczęłam walkę z nowotworem piersi. Okazało się, że trafił mi się najgorszy z możliwych rodzajów – HER2 dodatni. Tępo w jakim rósł zadziwiało doświadczonych lekarzy. Mój świat się zawalił. Miałam się opiekować swoim dwuletnim synkiem, a okazało się, że sama tej opieki będę potrzebować. Szok ,ból, strach był nie do opisania, ale trzeba było zmierzyć się z rzeczywistością. Zaczęłam walkę o życie.
18 maja zaczęłam pierwszą chemie – 16 kursów przedoperacyjnych. Guz się zmniejszał. Niestety miesięczny odstęp między ostatnio chemią, a operacją okazał się za długi. Guz urósł w tym czasie do ponad 4 cm. Jak się później okazało zajął całą pierś. Radykalna mastektomia z usunięciem węzłów chłonnych, lek – herceptyna która miała go powstrzymać okazały się nieskuteczne.
Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Miałam nadzieję, że to po prostu taki zły czas w moim życiu, który musiałam przejść. Niestety to co najgorsze było jeszcze przede mną. W obrębie blizny pojawiła się zmiana, którą miała dobić radioterapia.
Niestety znów ból i łzy… W marcu 2017 operacyjnie usunięto zmianę, która w bardzo krótkim czasie odrosła. Kolejne badania wykryły przerzuty do wątroby i płuc, które ciągle rosną. Moja nadzieja na to, że będzie dobrze legła w gruzach. A w sercu cały czas mam jedną najgorszą myśl – że mój synek będzie dorastał bez mamy.
Zaczęłam kolejną chemię z nadzieją, że ta mi pomoże. Ale znów rozczarowanie. Moja centymetrowa zmiana w bliźnie w ciągu 10 godzin zmieniła się w 20 zmian wokół blizny. Mój wróg pokazał swoją moc. Zmiany po jakimś czasie zaczęły ropieć. W efekcie mam ropiejącą ranę średnicy ok 20 cm, a wokół niej mnóstwo małych gródek, które pewnie któregoś dnia sprawią, że walkę już przegram… 26 września rozpoczęłam kolejny rodzaj chemii/już czwarty/, ale lekarze mówią żebym nie robiła sobie większych nadziei, że to coś pomoże.
Szansą na przedłużenie mojego życia są leki – Perjeta+Herceptyna -niestety nierefundowane w Polsce. Zupełnie nie stać mnie na jego zakup, bo jednorazowe podanie to koszt ok 23 tys. zł i trzeba go podawać co trzy tygodnie. To moja jedyna nadzieja na to, że będę mogła choć raz odprowadzić mojego syna do szkoły, że będzie miał mamę dłużej niż 4 lata. Początkowo modliłam się o to, żebym jak najdłużej mogła być mamą dla mojego skarba, dziś modlę się o cud. Proszę wszystkich, którzy mogą pomóc – bądźcie moim cudem.
Każdy miesiąc mojego życia jest ważny dla mnie, mojej rodziny, a w szczególności dla mojego dziecka… Proszę o każdą chwilę, która mi z nim pozostała…